Dawno nic nie pisałam. Nie mam na to czasu. Ale za to odkryłam, że bardzo lubię robić zdjęcia. Jeśli ktoś śledził poprzednie posty, to już mógł to zauważyć. Dlatego chciałam was zaprosić na mojego instagrama (@in.visibiliar), gdzie od czasu do czasu wstawiam jakieś zdjęcia. ;) Jeśli jesteście ciekawi, zapraszam.
A jeśli chodzi o blogi, to nadal prowadzę dwa i staram się to robić regularnie.
Serca Dekalog - opowiadanie siatkarskie.
Gen Zabójcy - opowiadanie niesiatkarskie.
19 grudnia 2015
17 października 2015
Garstka rozmyślań
'Dokumentalna opowieść o zmarłej w 2011 roku w wieku 27 lat brytyjskiej wokalistce Amy Winehouse. Historia dziewczyny obdarzonej fenomenalnym talentem, która w bardzo krótkim czasie stała się światową gwiazdą. Film zrealizowany z nieznanych do tej pory materiałów archiwalnych, z bardzo bliska przekazujący jej zawrotną karierę, presję globalnego sukcesy, potrzebę ryzykownego życia i trudne związki z mężczyznami.' - taki opis filmu widnieje na stronie Filmweb.pl [LINK]
Opinie są różne. Jedni mówią, że film nie jest obiektywny. Że przedstawia Amy Winehouse jako ofiarę, którą wcale nie była. Ale ciężko się z nimi zgodzić, kiedy przed oczami widziało się, nabijających się z wyniszczających nałogów Amy, prezenterów telewizyjnych show. To był dla mnie najgorszy moment tego filmu. Najbardziej mną wstrząsnął. Zmusił do dostrzeżenia w ludziach tej podłej twarzy, którą zwykle ukrywają. Nie żebym była niepoprawną optymistką, patrzącą jedynie przez różowe okulary. Nie. odrobinę znam się na tym świecie. Troszkę przeżyłam. Ale nadal istnieją zachowania ludzkie, które przyprawiają mnie o odruch wymiotny.
Byłam na tym filmie. Razem z całą szkołą w dniu 14 października (oczywiście byłam mega niezadowolona, że nie mam dnia wolnego, ale teraz nie żałuję).Ciężko cokolwiek mi powiedzieć. Bo ten film wywołał we mnie za dużo emocji, poruszył we mnie tę jedną nutkę, która była odpowiedzialna za całą serię ponurych myśli o niesprawiedliwości świata, ludzkiej fałszywości i podłości. I nie umiem ubrać w słowa tego, co kotłuje się w mojej głowie. Nie potrafię wyrazić tego, co czuję. Ale to chyba najlepiej świadczy o tym, jaki jest ten film.
Szczerze? Kariera Amy przypadała na lata, kiedy byłam nieco obojętna na to, kto śpiewa daną piosenkę, kim jest i co przeszedł. Jej piosenkę 'Rehab' zna chyba każdy. Też ją znałam. Ale nigdy nie dociekałam, co tak naprawdę kryje się za jej słowami. A obejrzawszy film już to wiem. I jestem tym przerażona. Bo każde słowo tej piosenki opisuje to, jak czuła się Amy, co robiła, czego doświadczyła.
Prawdziwość.
Właśnie to słowo przychodzi mi na myśl, kiedy myślę teraz o Amy. Była prawdziwą wokalistką. Była bardzo prawdziwa w tym, co robiła. Nikogo nie udawała. I za to ją podziwiam.
Takie jest moje zdanie. Mogą się znaleźć tacy, którzy się z nim zgodzą. Znajdą się pewnie i tacy, którzy uznają moje słowa za stek bzdur. Ale jednak to moje zdanie, bo ten film naprawdę potrafi otworzyć oczy. Polecam go obejrzeć. Jeśli się nad tym zastanawiacie - zróbcie to.
Zwiastun poniżej. W wersji angielskiej. Ale nie sądzę, by był jakiś problem ze zrozumieniem przekazu.
10 października 2015
Projekt "Juniorzy - Seniorom"
Tak. Właśnie taki projekt od dwunastu lat realizuje moja szkoła. Na czym to polega? Niby nic wielkiego. Po prostu kilkunastu uczniów jedzie na wycieczkę, zgarniając po drodze również seniorów z domów opieki lub hospicjów. Razem zwiedzamy, chodzimy, rozmawiamy. Zajmujemy się tymi starszymi osobami, pilnujemy ich, opiekujemy się, pomagamy wstać, jeśli tego potrzeba.
Od razu przyznam, że ze mnie aż taka filantropka nie jest. Raczej ciężko mi się przełamać w kontaktach z obcymi ludźmi, dlatego ja nie byłam zbyt zaangażowana w tę opiekę. A szkoda, bo biorąc udział w tym projekcie, chciałam sprawdzić swoje możliwości.
Może ja nie umiem tak po prostu okazywać zainteresowania czy chęci, ale niektórzy nie mieli z tym najmniejszego problemu. Miło było patrzeć na uśmiechy na twarzach seniorów. Bardzo miło było słyszeć, że wycieczka im się podobała i dzięki niej nabrali chęci do życia, uśmiechu, radości... Niby tak niewiele, a jednak tak dużo!
W przyszłym roku również zamierzam pojechać. Może akurat wtedy się przełamię? Mam taką nadzieję, bo opieka nad starszymi osobami ma swoje zalety. ;)
A poniżej kilka zdjęć z Góry Żar. Byliśmy też w Muzeum Browarnictwa Arcyksiążęcego w Żywcu, ale nie mam stamtąd zbyt wiele ciekawych ujęć.
02 października 2015
Magurka
Żeby nie było, że nic nie dodaję, podzielę się z wami wrażeniami z rajdu szkolnego na... Magurkę! O samym rajdzie nie ma co mówić. Ale widoczki były ładne. Towarzystwo doborowe. Czego chcieć więcej?
Może odrobinę lepszą kondycję, co by nie sapać jak lokomotywa? Hym?
Pomijam kwestie techniczne. Mało mnie one obchodzą, a was to już w ogóle. Dodam tylko, że ja, jako baczny obserwator, jestem również wrażliwa na piękno przyrody. I chociaż nie chodzę często w góry, nie zdobywam coraz to wyższych szczytów i nie jestem zapalonym tatromaniakiem, to jednak góry uwielbiam. Właśnie za widoki.
Poniżej kilka zdjęć zrobionych po drodze na szczyt. Z samego szczytu zdjęć nie mam, bo mało było czasu, by sobie odpocząć, pogadać i jeszcze pozwiedzać wszystko w koło. Ale myślę, że te nie są wcale najgorsze. ;) Między nimi znajdzie się panorama Bielska-Białej. Widać tam nawet halę pod Dębowcem! Ha! ;D
26 sierpnia 2015
TOP 10
ZASADY:
·
Podziękuj za nominację.
·
Wybierz
10 ulubionych historii i krótko je opisz. Możesz podać autora, link
·
Nominuj kolejne pięć osób.
Za nominację bardzo dziękuję
Cytrynowej! Nie spodziewałam się tego, jeśli mam być szczera. Mam nadzieję, że
odpowiednio się to wszystko przygotowałam. ;) Miejsce w rankingu jest bez znaczenia! Nie mogłam spośród
wielu wspaniałych blogów wybrać dziesięciu, a co dopiero jednego ulubionego. To
niemożliwe. Opisów też pisać nie umiem, ale mam nadzieję, że nie są takie
straszne.
10) Blue flares
Elena Morgenstern to
dwudziestoletnia kuzynka Thomasa. Po kilku latach spędzonych z rodzicami w
Londynie, postanawia wrócić na stare śmiecie. Zamieszkuje u kuzyna, który z
wielką radością zabiera ją ze sobą na zgrupowania i zawody. Poznaje Michaela
Hayboecka, ale ich relacja z początku wcale nie jest najlepsza. Czas pokaże, że
jednak umieją dojść do porozumienia. Ale z boku czai się już ktoś trzeci.
Blanka ma siostrę bliźniaczkę,
która jest tą ‘gorszą’ siostrą. A może po prostu złą? Sara nie przejmuje się
niczym i nikim. Imprezuje, bierze narkotyki, a potem wyłudza od bliskich
pieniądze, by móc spłacić długi. Blanka pragnie naprawić relację z siostrą, ale
to trudne i nie daje rady. Przyjeżdża do Gdańska, gdzie zatrzymuje się kuzyna –
Krzysztofa Wierzbowskiego. Spędza czas z jego rodziną oraz jej przyjacielem –
Mateuszem Miką, odpoczywając od problemów. Ale może problemy dopiero nadejdą?
W tym przypadku powiedzieć, że
autorka jest bardzo tajemnicza, to mało. Nie wiadomo, kim są główni
bohaterowie. Nie znamy ich tożsamości, ale za to bardzo dużo wiemy o ich
relacji. Znają się od dziecka. Na początku się nienawidzili, robili sobie na
złość, ilekroć się widzieli. A potem coś zaczęło się zmieniać. Najpierw
tajemniczy P. stał się najlepszym partnerem do robienia żartów, a potem
najprawdziwszym przyjacielem, na którego zawsze może liczyć. A co dalej? O tym
się dopiero przekonamy.
7) Jestem Julią
Tytułowa Julia (przez niemiłych
przezywana drwalem) przemierzała sobie spokojnie rzeszowskie ulice, kiedy
zostaje przyozdobiona warstwą błota. Kierowcą, który nieopatrznie wjechał z
wielką kałużę, okazuje się Rafał Buszek, przyjmujący rzeszowskiego klubu.
Lituje się on nad rozgoryczoną dziewczyną i odwozi ją do mieszkania. Tak
zaczyna się ich znajomość, w którą później wtrąci się Weronika, Fabian oraz
inne problemy.
Urszula Poteralska wychowywała
się w biedzie. Jej rodzice nie okazywali jej zbyt wiele miłości ani uwagi.
Właściwie to Ula była bardziej rodzicem niż oni. Matka zmarła. Ojciec również.
A Ulą zajmują się przyjaciela. Ola – kwiaciarka i Bartosz – siatkarz. Dziewczyna
wyszła na prostą. Wyszła również za Gawryszewskiego, a nawet myśli o powiększeniu rodziny. Co
będzie dalej? Na razie wie to tylko autorka.
Olivia ma problemy w domu. Oboje
rodzice popadli w alkoholizm. A choć Olivia próbuje ich od tego odciągnąć, nie
jest to takie łatwe. Ma jednak ramię, na którym zawsze może się wypłakać.
Stefan jest najważniejszą osobą w jej życiu. Zawsze ją wspiera i stara się pomóc.
Z czasem ich relacja się zmienia. Zaczyna im zależeć. Olivia, przerażona swoimi
uczuciami, ucieka od Stefana. Irmina, jedyna przyjaciółka, stara się jej
przemówić do rozumu. Ale czy Olivia zrozumie, że od miłości ucieknie można?
4) Jeden dzień
Zuzanna od dłuższego czasu
marzyła, by Karol jej przyjaciel, a zarazem brat najlepszej przyjaciółki,
zwróciła nią uwagę. Jednak on nie zauważał młodszej koleżanki. Dotychczas. W
pewnym momencie Zuza przypadkiem poznaje Wojtka Włodarczyka, a ich znajomość zaczyna
się od niechęci i gniewu. I może siatkarz zawróciłby jej w głowie, ale Karolowi
nagle zaczęło zależeć. Stają się parą, ale niezbyt zgodną. Ich związek opiera
się na miłości fizycznej i szybko się kończy. Z hukiem. Boleśnie. Z pomocą
przychodzi dziewczynie Łukasz, nowy przyjaciel z Lubina, który okazuje się
również przyjacielem Wojtka…
Amelia ukończyła studia na
kierunku weterynarii. Jednak w tych czasach ciężko znaleźć dobrą pracę w zawodzie.
Na szczęście Ama ukończyła w między czasie kurs fitness, dzięki czemu znajduje
pracę, ale już nie we Wrocławiu, a w Bełchatowie. Na mecz Skry trafiła
właściwie przypadkiem, bo znajoma miała bilety i zapraszała. A znajomość z
Winiarskim zaczęła się od… zdjęcia. Pięknego, ale niedocenionego przez
siatkarza. Potem wszystko toczyło się własnym biegiem, a Michał i Ama stali się
sobie naprawdę bliscy. Co na to Zbyszek, który nie chce się dzielić
przyjaciółką? I Magda, dziewczyna Zbyszka, która jest o Amę bardzo zazdrosna?
Zwykła nastolatka, Eva, dowiaduje
się, że czeka ją przemiana, po której stanie się mutantem z mocami. Ma przejść
szkolenie w Agencji, ale Cameron Parker nie może do tego dopuścić. Odbija więc
Evę, a przy okazji zakochuje się w niej. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie
Zack Marshal, biologiczny ojciec dziewczyny, który jest odpowiedzialny za jej
inność. Ale to dotyczy części pierwszej. Nowo rozpoczęta część druga, ‘Uwięzieni
w przeszłości’, przedstawia nam dalsze losy bohaterów.
Blog przechodzi gruntowną
przemianę. Mogłabym opowiedzieć historię porucznik Catii Morgan tak, jak ją
pamiętam, ale po co, skoro niedługo będzie ona nieaktualna? Ruda rusza z WiZ od
początku, więc niewiele mogę o historii powiedzieć. Zapewniam jednak, że na
kolejne rozdziały warto czekać.
Zachęciłam Was do odwiedzenia blogów? Mam nadzieję, bo naprawdę warto.
Kogo ja nominuję?
1. Łasicę!
2. Lovely!
3. Devoid Patience!
4. Natalię3564!
5. Tyśkę!
Kogo ja nominuję?
1. Łasicę!
2. Lovely!
3. Devoid Patience!
4. Natalię3564!
5. Tyśkę!
20 sierpnia 2015
Aktywy wypoczynek według mnie
Tak patrzę na to, co publikuję na tym blogu i stwierdzam, że to same smuty. Piszę wtedy, kiedy jestem na kogoś wściekła, ale nie potrafię mu tym rzucić w twarz.
Jako że większość wakacji przesiedziałam przed laptopem pisząc, czytając, komentując bądź oglądając filmy czy seriale, można powiedzieć, że zmarnowałam dwa miesiące. Na szczęście dziś naszło mnie na wycieczkę rowerową. Pojechałam sama, choć zazwyczaj na takowe wyciągam koleżanki. Teraz nawet się ich nie pytałam, bo potem one odmówią, ja zostanę na lodzie i odechciewa mi się całej wycieczki.
Ale wróćmy do tematu. Stwierdziłam, że nadal mam trochę ponad tydzień, by te wakacje nie były takie do końca do dupy.
Obrałam kierunek na Zaporę Goczałkowicką. Przede wszystkim dlatego, że znam leśne skróty, którymi się fajnie jedzie, ale też dlatego, że sama zapora to trzy kilometry prostego asfaltu. I jak tu nie skorzystać? Gdybym miała i umiała jeździć na rolkach, to chyba bym wzięła ze sobą, ale że nie umiem, to zadowoliłam się rowerem. Trzy razy przejechałam zaporę tam i z powrotem, co łącznie daje odległość osiemnastu kilometrów. W między czasie zrobiłam sobie dwie dłuższe przerwy i wygrzewałam się, siedząc na ławce i czytając książkę.
Dodam jeszcze, że w jedną stronę z mojego domu do Goczałkowic jest osiem kilometrów. Pomnóżmy to razy dwa, dodajmy jeszcze osiemnaście i wyjdzie naprawdę niezły wynik. A to wszystko w niecałe trzy godziny! ;D
Czas spędziłam zdecydowanie dobrze i chociaż po powrocie do domu miałam jeszcze troszkę do zrobienia (
Mam nadzieję, że wasze wakacje były bardziej ekscytujące i spędziliście je aktywnie! Ja żałuję, że nie ruszyłam się troszkę wcześniej, może wtedy zostawiłabym w tyle nie tylko lenistwo, ale także te parę kilo za dużo, hym?
Poniżej parę zdjęć mojego autorstwa. Znad zapory, jak i również robione po drodze do domu. ;)
06 sierpnia 2015
Podejmowanie decyzji - trudna rzecz
Chodzi o to, że kiedyś tam stwierdziłam, że chciałabym napisać opowiadanie bardziej zbliżone do powieści niż do fanfiction. W związku z tym postanowiłam, że dokończę wszystkie 'siatkarskie' blogi, które miałam na tamten moment zaczęte i zacznę tworzyć to, co sobie wymarzyłam.
Z pomysłem problemu nie było. Od dłuższego czasu miałam już zarys w głowie. Ale ciągle wstrzymywałam się z pisaniem, bo miałam pozaczynane blogi, które musiałam dokończyć. Nie wyobrażałam sobie, bym mogła je usunąć. Teraz też sobie tego nie wyobrażam. Ogólnie jestem człowiekiem, który kończy to, co zaczyna, by mieć chociaż jeden powód do dumy. 'Zaczęłam i skończyłam. Nie poddałam się. Wytrwałam.' Z upływem czasu mój początkowy pomysł ewoluował, ale z każdym dniem coraz bardziej się od niego oddalałam. Wena była, ale z każdym dniem coraz mniejsza. W pewnym momencie stwierdziłam nawet, że to beznadziejny pomysł i najlepiej w ogóle nie będę niczego pisać.
Nie posłuchałam siebie. Dokończyłam opowiadania. I choć nadal jestem w trakcie publikowania ostatniego z nich, to już ruszyłam z tym nowym projektem, bo nic innego mnie nie rozpraszało i mogłam się skupić na nim. Mam dziesięć gotowych rozdziałów i prolog. Ale żeby było śmiesznie, to w trakcie pisania Genu zabójcy (bo to właśnie o ten projekt się rozchodzi), zaczęłam pisać jeszcze jedno opowiadanie! Oczywiście jakie? Siatkarskie!
Najśmieszniejsze jest to, że zaczęłam je później niż GZ, a mam już więcej rozdziałów! Fakt, że są krótsze i mniej wymagające, ale piszę mi się je dużo lepiej i łatwiej. A w GZ utknęłam jakby w martwym punkcie i nie mogę ruszyć.
Teraz nie wiem, czy to tylko chwilowy kryzys, a wena wróci niedługo i nie mam się co martwić, czy może jednak wypalił mi się ten pomysł i będę się z nim tylko męczyć. Jedno jest pewne - obie historie dokończę! Choćbym się miała z nimi męczyć przez dziesięć lat, to w końcu je dokończę! (Mówiłam, że taki typ człowieka ;D)
Cały problem w tym ( to ta moja 'trudna decyzja'), że nie wiem, co publikować najpierw. Pierwotnie GZ miał mieć start za jakieś 7-8 tygodni. Rozdziały co 1-2 tygodnie, więc miałabym jeszcze co najmniej 17 tygodni czasu, by napisać więcej rozdziałów. A to bardzo dla mnie ważne, by mieć zapas, bo zaczynam drugą klasę liceum w tym roku i zaczną mi się rozszerzenia, (Biologia, angielski i geografia! Po 6-7 godzin tygodniowo! Czujecie mój ból?) a nie jestem typem kujona, który wszystko wie i nie musi się uczyć, bo wszystko z lekcji zapamięta. Chciałabym uniknąć sytuacji, w których spóźniam się z rozdziałem, bo nie miałam kiedy napisać albo nawet nad nim pomyśleć.
I niby wszystko fajnie, ale co z tym drugim opowiadaniem? Nie ukrywam, że moim zdaniem jest dobre i chciałabym się nim podzielić. Jednak dwa blogi w tym samym czasie to nie najlepszy pomysł. Wiem z doświadczenia. I sama nie wiem, czy czekać z publikacją Dekalogu, aż skończę GZ, czy może po prostu schować go do szuflady, żeby tam spędził swój żywot.
Tak, wiem - dylemat godny prezydenta USA, ale to ważne dla mnie. Pisanie jest moją pasją. Publikowanie tego, co stworzyłam, to jak uwieńczenie dzieła, bo każdy komentarz, opinia, to jak sprzedanie obrazu dla malarza - sukces. I chciałabym mieć coraz więcej takich 'sukcesów', żebym mogła się rozwijać i doskonalić w pisaniu. Kto wie? Może kiedyś napiszę coś godnego wydania? ;D
A napisałam ten wywód z dwóch powodów. Po pierwsze: dawno nic tutaj nie pisałam. Po drugie: przy pisaniu tego, wyjaśnianiu sowich motywów, szukam jednocześnie rozwiązań. Czasem dobrze spojrzeć na sprawę z takiej perspektywy. ;)
29 czerwca 2015
Medal zawsze ma dwie strony
Jestem
obserwatorem.
Zwykle stoję na
uboczy, przyglądając się zdarzeniom, nie będąc ich uczestnikiem. Stronię od
ludzi, z którymi nie potrafię się dogadać, a wierzcie mi, że zdarza się to
bardzo często. Czasem czuję się jak odludek, którego los nikogo nie obchodzi.
Ale jestem obserwatorem.
Nie muszę mieć czegoś
napisanego czarno na białym, by być tego pewnym.
I wiecie, czego
jestem pewna?
Ludzie to
hipokryci.
Dwulicowe mendy,
które widzą tylko jedną stronę medalu.
I nie ma wyjątków.
Może ktoś kiedyś się zorientuje. Może go to zmieni. Ale nie przestanie być
hipokrytą.
A wiecie skąd taki
wniosek?
Dostrzegłam żywy
przykład na twitterze.
Sądziłam, że to
miejsce jest wolne od takich bzdur. Że udzielający się tam internauci, nie będą
się chwalić swoimi niektórymi przekonaniami. Bo nie wszystko jest konieczne.
Sprawa tyczy się
zalegalizowania związków homoseksualnych w USA.
Niektórych w tym
momencie zachęciłam, innych zniechęciłam, ale przeczytajcie do końca, proszę.
Temat ten jest mi
obojętny, szczerze mówiąc. Nie dotyczy mnie, więc się nie wypowiadam. Może
niektórzy pomyślą, że postępując w ten sposób okazuję swoje poparcie. I może
tak jest, ale nie o to mi chodzi. W
tym momencie mówię o ludzkim zidioceniu, nie o swoich przekonaniach. A
wszystko rozchodzi się o to, że zawsze znajdą się głosy za oraz przeciw. Zawsze
toczy się walka o to, kto ma rację. Bo medal zawsze ma dwie strony.
Niekoniecznie czarną i białą. Powiedziałabym, że obie są szare. Teraz też nie
było inaczej, ale to mogłabym przełknąć. Przecież każdy może się wypowiedzieć!
To czy ma rację, czy nie, to już inna sprawa. Tyle tylko, że jeśli ktoś wyraża
swoje zdanie (powiedzmy, że byłby przeciw ogólnej koncepcji związków
homoseksualnych, ), a druga osoba (popierająca wspomniane wcześniej związki) ją
krytykuje, mamy do czynienia z hipokryzmem. W tym momencie możecie się ze mną
nie zgodzić. Przecież te dwie osoby tylko wyraziły swoją rację! Ale warto
wtajemniczyć was w szczegóły.
Otóż osoba pierwsza,
w swoim komentarzu (bodajże na fb) napisała, że Bóg stworzyła Adama i Ewę na
swoje podobieństwo, a co za tym idzie, nakazał im heteroseksualizm. Ta osoba
wnioskuje więc, że każdy wierzący powinien być hetero, a inni mogą robić co
chcą, z tym, że nie wyobraża sobie ona dwóch facetów w związku, uprawiających
seks w wiadomy sposób. Oświadcza, że dla niego takie osoby są chore i powinny
być podległe karze śmierci.
Druga osoba natomiast
(już na tt) wkleiła screena i dopisała, że karze śmierci powinny podlegać takie
osoby, jak on (autor posta).
Obie osoby wyraziły
swoje (przeciwne) zdanie. Czy nie zasługują na choć odrobinę szacunku?
I dlaczego oni w
ogóle dyskutują o śmierci? Tego zrozumieć nie umiem.
Nie człowiek decyduje
o tym, kiedy czyjeś życie ma się skończyć. Tak, zdarzają się wypadki drogowe,
samolotowe... Ale są spowodowane nieumyślnie, przez wpływ jakiegoś
niesprzyjającego czynnika. A tutaj nagle ludzie chcą się zabijać wyłącznie za
przekonania! Narodzie, dokąd zmierzasz?!
Jeden nie potrafi
uszanować drugiego. Nie potrafi zobaczyć dobrych punktów jego wypowiedzi. Są
jak: Masz inne zdanie? W takim razie spieprzaj, nie będę cię słuchać!
Dlaczego?
Nie jestem święta.
Też pewnie nieraz popisałam się totalnym zidioceniem mózgu. Nikt mi tego wprost
nie powiedział, nie wskażę wam szczegółowej sytuacji, ale to nie ma znaczenia.
Bo ja w tej chwili zaczynam się bać. Bać ludzi, od których i tak już stronię.
Znajduję kolejne dowody na to, że lepiej siedzieć cicho, przyglądać się,
słuchać i wyciągać własne wnioski. A potem zachować je dla siebie.
Jak dla mnie, to
światu wcale nie potrzebna jest apokalipsa. Ludzie sami się wykończą. Niedługa
zaczną chodzić z nożami w rękawach i każdemu, kto ma inne zdanie, będą podcinać
gardło. Bo przecież na to zasłużył!
I czy to nie jest
hipokryzja? No sami powiedzcie.
05 maja 2015
Walka trwa całe życie.
W ostatnim poście obiecałam poprawę. Czy się poprawiło? Nie wiem. Coraz częściej myślę o tym, by zawalczyć o siebie. Nie dam rady się zmienić, jeśli pozostawię dawne przyzwyczajenia. A przez 'dawne przyzwyczajenia' rozumiem spędzanie całego dnia na siedząco, rozmyślanie o tym, co by było gdyby.., przejmowanie się opinią innych. Tylko jak z tym walczyć? I czy mam wystarczająco sił, by w ogóle podjąć walkę?
Czasem mi ich nie wystarcza. Myślę o zmianie, ale nie próbuję nic w tym kierunku zrobić. Tak ze sobą nie wygram. Metoda małych kroczków powinna zadziałać, ale od czego zacząć? Co powinnam zmienić na samym początku? To trudne do określenia. Trudne do zrobienia. Trudne do wytrzymania. Bo życie to walka, prawda? A walka nigdy nie jest łatwa.
Mam teraz tydzień wolnego. Mam nadzieję, że w tym czasie zdołam coś już 'określić'. Pomyślę nad tym, co mogę zrobić, jak i dlaczego. To 'dlaczego' jest bardzo ważne. Przynajmniej dla mnie. Znajdę wystarczającą ilość powodów, dosadnych powodów, i zapiszę je, by w chwili zwątpienia tylko zerknąć na nie okiem i powiedzieć sobie "To jest twój cel, tak? Więc do cholery walcz!".
Tyle o najbliższej przyszłości. Chciałabym móc kiedyś spojrzeć na siebie w lustrze, uśmiechnąć się i powiedzieć "Dałaś radę.". Czy będzie mi to dane? Mam nadzieję, ale jak pisałam, to wymaga wiele sił, których czasem mi brakuje. Chwilowo czerpię je z muzyki lat '80 i '90. Ona daje takiego pozytywnego kopa! Niech to będzie moja podpora w pierwszej świadomej walce o samą siebie. Niech da mi siłę, by ją zacząć i skończyć. By spełniać marzenia.
27 marca 2015
Powiew świeżości.
Nic nie jest takie, jakie wydaje się w najczarniejszym humorze. Wtedy odbiera się świat tylko w jednym kolorze: szarym. Jestem tym zmęczona. Zmęczona narzekaniem, zmęczona użalaniem się nad sobą. Zmęczona strachem przed dosłownie wszystkim. Dlaczego zamiast się rozwijać, coraz bardziej zapadam się w sobie? Bo się nie staram. Bo wolę zniknąć, niż się pokazać. Ale to nie jest wyjście. Nigdy nie będzie. Może to jeszcze nie czas na wielkie wejście smoka, ale na pewno jest to czas na zmiany. Będę nad sobą pracować. Będę. Muszę. Bo chcę.
I tym optymistycznym akcentem żegnam się dziś z wami, mając nadzieję, że już nigdy nie będę musiała wylewać tu swoich żalów. Koniec z mazaniem się. Koniec z ukrywaniem uczuć. ;)
13 marca 2015
Nikt nie jest idealny.
Niby nikt nie jest idealny. Każdy ma wady, słabości, swoje dziwactwa. Do wszystkiego powinno się podchodzić z dystansem. Ale ciężko się zdystansować, gdy rodzina i wszyscy w koło mają do ciebie tylko same pretensje. Mama ledwo wraca z pracy i już wrzeszczy, że to nie jest zrobione, a o tym zapomniałam, a to jest takie. Rozumiem ją, naprawdę. Nie ma już 30 lat, żeby za wszystkim gonić i chce sobie trochę odpocząć po dniu w pracy, ale nigdy mnie nie zapyta, czemu tego nie zrobiłam. Nigdy. Podejrzewam, że wcale jej to nie obchodzi. No dobra, to brzmi, jakby była wyrodną matką, czy coś, a tak wcale nie jest. Ma przebłyski, w których zachowuje się, jak prawdziwa matka i ze mną rozmawia, ale w większości nasza relacja opiera się na wydawaniu rozkazów. Pomyj, pozamiataj. A każde takie polecenie to kolejna drzazga w moje serce.
Ale właściwie nie o tym chciałam pisać. Bodźcem do napisania kolejnej notki pod tytułem "Jakie to moje życie nie jest beznadziejne" było zachowanie mojej siostry. Wydawało mi się, że jesteśmy sobie bliższe. Ale widocznie tylko mi się wydawało. Ja nie jestem szczególnie czepiającym się typem, a ona wręcz przeciwnie, potrafi się kłócić o wszystko, jeśli tylko coś jej nie pasuje. I kolejna różnica, ja nie lubię się kłócić, nie umiem przegadywać ludzi. Ona tak i bardzo chętnie to na mnie wykorzystuje. Każda kłótnia kończy się jej słowem. Nie znaczy to, że się z nią zgadzam, ale jednak.. Świadomość boli. A tak wracając do tematu. Mamy razem pokój. Niestety. Kiedyś to było w porządku, cieszyłam się, że mam się do kogo odezwać. A teraz? Teraz mam ochotę powywalać wszystkie jej rzeczy przez okno. Głównie dlatego, że nigdy ich od razu po ściągnięciu nie chowa. Nie jestem pedantką, ale nienawidzę, gdy cała sterta jej rzeczy leży porozwalana. Raz na jakiś czas zdarzy się jej posprzątać. A kiedy to już zrobi i jakaś moja rzecz się wala po pokoju, to od razu na mnie wyjeżdża, że mogłabym chociaż po sobie sprzątać. A mówi to taki tonem, jakby pokój należał tylko do niej i w ogóle jakby robiła mi łaskę, że jeszcze mnie nie wykopała. Hipokrytka, no nie? Ale zawsze znajdzie sposób na to, żeby wyszło, że to ja jestem ta zła. Nawet przed rodzicami. A oni jej wierzą. I przez to powoli mnie tracą. Kocham ich, naprawdę, ale mam dość mieszkania w tym domu. Mam dość tego, że wszyscy mną pomiatają, że się ze mną nie liczą, że nie zauważają. Tak właściwie to dziwię się, że nie jestem nałogową palaczką, przestępczynią i że nie ćpam. Bo szczerze? Prawdopodobnie w ten sposób chciałabym choć na chwilę zwrócić ich uwagę. Ale ja mam swój rozum i niesprzyjający charakter. Wolę pozostać w cieniu. To naprawdę zabawne. Boli mnie ich nieuwaga, ale tak w sumie, to nie chciałabym, by ona się na mnie skupiła. Jestem idiotką. Idiotką, która znowu odbiegła od tematu. A więc w skrócie chciałam napisać, że po raz kolejny miałam nieprzyjemną wymianę zdań z wyżej wspomnianą siostrą. Burzyła się, że sobie śpiewam, słuchając przez słuchawki muzyki. Powinna się cieszyć, że miałam słuchawki, a nie wrzeszczeć, bo otworzyłam usta i zaśpiewałam dosłownie DWA wersy piosenki. A potem stwierdziła, że jak chce sobie pośpiewać, to mam iść gdzieś indziej, bo to jej pokój. Na co ja się zamknęłam, bo zrobiło mi się cholernie przykro, ale wcześniej nie omieszkałam jej napomnieć, że, cytuję, "Wszytko w tym domu jest kurwa twoje". Bo właśnie tak się zachowuje. Ona sama się zbytnio nie udziela, gdy trzeba coś zrobić albo pomóc mamie. W większości ja to robię, ale jak już zdarzy się dzień, że to ja się bardziej lenię,to od razu z mordą na mnie, że w ogóle nic nie robię, że cały czas się lenię. A co boli najbardziej? Że poprzedniego dnia ja pomagałam mamie całe popołudnie, ona leżała. I co jeszcze? To, że mama zamiast jej coś powiedzieć, milczy. Czujecie to? Ona wie, kto jak bardzo jej pomoże, a kiedy przyjdzie co do czego, to milczy, nie stając w mojej obronie. To boli. Cholernie boli.
I chyba powinnam się w tym momencie zatrzymać. Wylewam tu swoje żale, ale jeśli miałabym pisać o wszystkim, co mnie boli, musiałabym codziennie dodawać osiem postów. Czasem się zastanawiam, czy ja nie jestem adoptowana. Niestety rodzinne podobieństwo jest widoczne. I sama nie wiem, dlaczego napisałam niestety. Wolałabym być adoptowana? Chyba nie, ale to by przynajmniej łagodziło ból. Matka broni biologiczną córkę, a nie przybraną. To można przełknąć. Natomiast obojętność w stosunku do rodzonej córki już nie tak łatwo...
25 stycznia 2015
Nieakceptacja.
Przychodzi czasem taki czas,
kiedy czuję się jak wyrzutek we własnym domu. Zbiera mi się wtedy na płacz, bo
dostrzegam bardzo wyraźnie różnice w charakterze moim, a reszty rodziny. My tak
jakby jesteśmy z innego świata. Oni wszyscy są towarzyscy i założę się o głowę,
że poradziliby sobie w każdej sytuacji. A ja? Ja panikuję przy pierwszej
lepszej okazji.
Dzisiaj było podobnie, ale
zamiast leżeć w łóżku i się użalać nad sobą, wstałam i poszłam do nich. Warto
wspomnieć, że oglądali stare, rodzinne zdjęcia. Tyle wspomnień się nagle
znalazło! A ile było śmiechu! To był naprawdę fajny czas, bo każdy podszedł do
przeszłości z dystansem. Nikt się nie obrażał, ani nic… To takie nietypowe.
Szczególnie teraz, kiedy moja rodzina się powoli rozpada. Nie jestem
najbardziej nieszczęśliwą nastolatką na świcie. Wiem, że moje problemy są nieraz
błahostkami w porównaniu z tym, co niektórzy muszą przeżywać na co dzień. Ale
ja zawsze marzyłam o szczęśliwej rodzinie. I tak było. A teraz coraz więcej
kłótni między rodzicami. Czasem mam wrażenie, że oni są ze sobą tylko z
przyzwyczajenia i przez wzgląd na piątkę dzieci (z których tylko ja jestem
jeszcze niepełnoletnia).
Czasem, kiedy to wszystko mnie
już przytłacza, myślę, co by było, gdyby rodzice się rozwiedli. I to naprawdę
nie są przyjemne myśli. Ale poradziłabym sobie z tym. Gdzieś tam w środku mnie
jest siła, ale na co dzień nie potrafię się do tego ‘środka’ dostać. Czasem odważę
się na coś niezwykłego nawet o tym nie myśląc.
Z drugiej strony chyba jestem
zwyczajnie nienormalna. Robię z siebie największą ofiarę na świecie, jakbym była
jedynym człowiekiem z problemami. A co najgorsze: moje życie wcale nie jest
takie złe. Po głębszym zastanowieniu zawsze dochodzę do wniosku, że ja po
prostu lubię się nad sobą użalać, bo jestem zbyt słaba, by zrobić cokolwiek.
Na samobójstwo bym się nie
doważyła. Nigdy. Nie potrafiłabym zrobić tego rodzinie, choć czasem mam
wrażenie, że akurat za mną by wcale nie tęsknili.
Dalsze życie w ten sam,
niezmieniony sposób, wydaje mi się tak surrealistyczne, że nawet nie chcę o tym
myśleć.
Czasem sama nie wiem, co czuję.
Nie potrafię siebie zaakceptować. I przez wzgląd na charakter, wady i przez
wzgląd na wygląd. Nad tym ostatnim pracuje, ale moja siła woli jest słaba.
Pewnie się poddam, kiedy już będę blisko celu. Jak zwykle.
Z poczucia odrzucenia zeszłam na nieakceptację
siebie. Właśnie do tego wszystko się sprowadza. Moja rada? Zaakceptuj siebie, a
wszystko inne przestanie mieć znaczenie.
Cóż za paradoks. Sama sobie daję
rady! Tylko co mi po nich, skoro łatwo powiedzieć, a zrobić zdecydowanie
trudniej?
Do tego trzeba mieć siłę! Trzeba
mieć wewnętrzne zaparcie! A ja ich nie mam. Poddam się. Nie wierzę we własne
możliwości.
I znów wszystko sprowadza się do
jednego.
Zazdroszczę ludziom, którzy
akurat sami ze sobą nie mają żadnych problemów.
A tak z innej beczki.
Przepraszam, że na blogu nic się
nie pojawia. Nie uciekam od was, nie planuję zniknąć. Po prostu pisanie teraz
to ostatnia rzecz, którą miałabym ochotę zrobić.
Raz jeszcze przepraszam. ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)