25 stycznia 2015

Nieakceptacja.




Przychodzi czasem taki czas, kiedy czuję się jak wyrzutek we własnym domu. Zbiera mi się wtedy na płacz, bo dostrzegam bardzo wyraźnie różnice w charakterze moim, a reszty rodziny. My tak jakby jesteśmy z innego świata. Oni wszyscy są towarzyscy i założę się o głowę, że poradziliby sobie w każdej sytuacji. A ja? Ja panikuję przy pierwszej lepszej okazji.

Dzisiaj było podobnie, ale zamiast leżeć w łóżku i się użalać nad sobą, wstałam i poszłam do nich. Warto wspomnieć, że oglądali stare, rodzinne zdjęcia. Tyle wspomnień się nagle znalazło! A ile było śmiechu! To był naprawdę fajny czas, bo każdy podszedł do przeszłości z dystansem. Nikt się nie obrażał, ani nic… To takie nietypowe. Szczególnie teraz, kiedy moja rodzina się powoli rozpada. Nie jestem najbardziej nieszczęśliwą nastolatką na świcie. Wiem, że moje problemy są nieraz błahostkami w porównaniu z tym, co niektórzy muszą przeżywać na co dzień. Ale ja zawsze marzyłam o szczęśliwej rodzinie. I tak było. A teraz coraz więcej kłótni między rodzicami. Czasem mam wrażenie, że oni są ze sobą tylko z przyzwyczajenia i przez wzgląd na piątkę dzieci (z których tylko ja jestem jeszcze niepełnoletnia).

Czasem, kiedy to wszystko mnie już przytłacza, myślę, co by było, gdyby rodzice się rozwiedli. I to naprawdę nie są przyjemne myśli. Ale poradziłabym sobie z tym. Gdzieś tam w środku mnie jest siła, ale na co dzień nie potrafię się do tego ‘środka’ dostać. Czasem odważę się na coś niezwykłego nawet o tym nie myśląc.

Z drugiej strony chyba jestem zwyczajnie nienormalna. Robię z siebie największą ofiarę na świecie, jakbym była jedynym człowiekiem z problemami. A co najgorsze: moje życie wcale nie jest takie złe. Po głębszym zastanowieniu zawsze dochodzę do wniosku, że ja po prostu lubię się nad sobą użalać, bo jestem zbyt słaba, by zrobić cokolwiek.

Na samobójstwo bym się nie doważyła. Nigdy. Nie potrafiłabym zrobić tego rodzinie, choć czasem mam wrażenie, że akurat za mną by wcale nie tęsknili.

Dalsze życie w ten sam, niezmieniony sposób, wydaje mi się tak surrealistyczne, że nawet nie chcę o tym myśleć.

Czasem sama nie wiem, co czuję. Nie potrafię siebie zaakceptować. I przez wzgląd na charakter, wady i przez wzgląd na wygląd. Nad tym ostatnim pracuje, ale moja siła woli jest słaba. Pewnie się poddam, kiedy już będę blisko celu. Jak zwykle.

Z poczucia odrzucenia zeszłam na nieakceptację siebie. Właśnie do tego wszystko się sprowadza. Moja rada? Zaakceptuj siebie, a wszystko inne przestanie mieć znaczenie.

Cóż za paradoks. Sama sobie daję rady! Tylko co mi po nich, skoro łatwo powiedzieć, a zrobić zdecydowanie trudniej?

Do tego trzeba mieć siłę! Trzeba mieć wewnętrzne zaparcie! A ja ich nie mam. Poddam się. Nie wierzę we własne możliwości.

I znów wszystko sprowadza się do jednego.

Zazdroszczę ludziom, którzy akurat sami ze sobą nie mają żadnych problemów.




A tak z innej beczki.
Przepraszam, że na blogu nic się nie pojawia. Nie uciekam od was, nie planuję zniknąć. Po prostu pisanie teraz to ostatnia rzecz, którą miałabym ochotę zrobić.
Raz jeszcze przepraszam. ;)