27 marca 2015

Powiew świeżości.



Nic nie jest takie, jakie wydaje się w najczarniejszym humorze. Wtedy odbiera się świat tylko w jednym kolorze: szarym. Jestem tym zmęczona. Zmęczona narzekaniem, zmęczona użalaniem się nad sobą. Zmęczona strachem przed dosłownie wszystkim. Dlaczego zamiast się rozwijać, coraz bardziej zapadam się w sobie? Bo się nie staram. Bo wolę zniknąć, niż się pokazać. Ale to nie jest wyjście. Nigdy nie będzie. Może to jeszcze nie czas na wielkie wejście smoka, ale na pewno jest to czas na zmiany. Będę nad sobą pracować. Będę. Muszę. Bo chcę.

I tym optymistycznym akcentem żegnam się dziś z wami, mając nadzieję, że już nigdy nie będę musiała wylewać tu swoich żalów. Koniec z mazaniem się. Koniec z ukrywaniem uczuć. ;)

13 marca 2015

Nikt nie jest idealny.

Niby nikt nie jest idealny. Każdy ma wady, słabości, swoje dziwactwa. Do wszystkiego powinno się podchodzić z dystansem. Ale ciężko się zdystansować, gdy rodzina i wszyscy w koło mają do ciebie tylko same pretensje. Mama ledwo wraca z pracy i już wrzeszczy, że to nie jest zrobione, a o tym zapomniałam, a to jest takie. Rozumiem ją, naprawdę. Nie ma już 30 lat, żeby za wszystkim gonić i chce sobie trochę odpocząć po dniu w pracy, ale nigdy mnie nie zapyta, czemu tego nie zrobiłam. Nigdy. Podejrzewam, że wcale jej to nie obchodzi. No dobra, to brzmi, jakby była wyrodną matką, czy coś, a tak wcale nie jest. Ma przebłyski, w których zachowuje się, jak prawdziwa matka i ze mną rozmawia, ale w większości nasza relacja opiera się na wydawaniu rozkazów. Pomyj, pozamiataj. A każde takie polecenie to kolejna drzazga w moje serce.

Ale właściwie nie o tym chciałam pisać. Bodźcem do napisania kolejnej notki pod tytułem "Jakie to moje życie nie jest beznadziejne" było zachowanie mojej siostry. Wydawało mi się, że jesteśmy sobie bliższe. Ale widocznie tylko mi się wydawało. Ja nie jestem szczególnie czepiającym się typem, a ona wręcz przeciwnie, potrafi się kłócić o wszystko, jeśli tylko coś jej nie pasuje. I kolejna różnica, ja nie lubię się kłócić, nie umiem przegadywać ludzi. Ona tak i bardzo chętnie to na mnie wykorzystuje. Każda kłótnia kończy się jej słowem. Nie znaczy to, że się z nią zgadzam, ale jednak.. Świadomość boli. A tak wracając do tematu. Mamy razem pokój. Niestety. Kiedyś to było w porządku, cieszyłam się, że mam się do kogo odezwać. A teraz? Teraz mam ochotę powywalać wszystkie jej rzeczy przez okno. Głównie dlatego, że nigdy ich od razu po ściągnięciu nie chowa. Nie jestem pedantką, ale nienawidzę, gdy cała sterta jej rzeczy leży porozwalana. Raz na jakiś czas zdarzy się jej posprzątać. A kiedy to już zrobi i jakaś moja rzecz się wala po pokoju, to od razu na mnie wyjeżdża, że mogłabym chociaż po sobie sprzątać. A mówi to taki tonem, jakby pokój należał tylko do niej i w ogóle jakby robiła mi łaskę, że jeszcze mnie nie wykopała. Hipokrytka, no nie? Ale zawsze znajdzie sposób na to, żeby wyszło, że to ja jestem ta zła. Nawet przed rodzicami. A oni jej wierzą. I przez to powoli mnie tracą. Kocham ich, naprawdę, ale mam dość mieszkania w tym domu. Mam dość tego, że wszyscy mną pomiatają, że się ze mną nie liczą, że nie zauważają. Tak właściwie to dziwię się, że nie jestem nałogową palaczką, przestępczynią i że nie ćpam. Bo szczerze? Prawdopodobnie w ten sposób chciałabym choć na chwilę zwrócić ich uwagę. Ale ja mam swój rozum i niesprzyjający charakter. Wolę pozostać w cieniu. To naprawdę zabawne. Boli mnie ich nieuwaga, ale tak w sumie, to nie chciałabym, by ona się na mnie skupiła. Jestem idiotką. Idiotką, która znowu odbiegła od tematu. A więc w skrócie chciałam napisać, że po raz kolejny miałam nieprzyjemną wymianę zdań z wyżej wspomnianą siostrą. Burzyła się, że sobie śpiewam, słuchając przez słuchawki muzyki. Powinna się cieszyć, że miałam słuchawki, a nie wrzeszczeć, bo otworzyłam usta i zaśpiewałam dosłownie DWA wersy piosenki. A potem stwierdziła, że jak chce sobie pośpiewać, to mam iść gdzieś indziej, bo to jej pokój. Na co ja się zamknęłam, bo zrobiło mi się cholernie przykro, ale wcześniej nie omieszkałam jej napomnieć, że, cytuję, "Wszytko w tym domu jest kurwa twoje". Bo właśnie tak się zachowuje. Ona sama się zbytnio nie udziela, gdy trzeba coś zrobić albo pomóc mamie. W większości ja to robię, ale jak już zdarzy się dzień, że to ja się bardziej lenię,to od razu z mordą na mnie, że w ogóle nic nie robię, że cały czas się lenię. A co boli najbardziej? Że poprzedniego dnia ja pomagałam mamie całe popołudnie, ona leżała. I co jeszcze? To, że mama zamiast jej coś powiedzieć, milczy. Czujecie to? Ona wie, kto jak bardzo jej pomoże, a kiedy przyjdzie co do czego, to milczy, nie stając w mojej obronie. To boli. Cholernie boli. 

I chyba powinnam się w tym momencie zatrzymać. Wylewam tu swoje żale, ale jeśli miałabym pisać o wszystkim, co mnie boli, musiałabym codziennie dodawać osiem postów. Czasem się zastanawiam, czy ja nie jestem adoptowana. Niestety rodzinne podobieństwo jest widoczne. I sama nie wiem, dlaczego napisałam niestety. Wolałabym być adoptowana? Chyba nie, ale to by przynajmniej łagodziło ból. Matka broni biologiczną córkę, a nie przybraną. To można przełknąć. Natomiast obojętność w stosunku do rodzonej córki już nie tak łatwo...